Saturday 28 August 2010

Świątynia Buddyjska Nan Hua Temple w RPA

Świątynia buddyjska Nan Hua znajduje się 50 km od Pretorii i 70 km od Johannesburga w
Cultura Park, dzielnicy miasteczka Bronkhorstpruit w RPA.
Nan Hua to nazwa południowo-afrykańskiego Humanistic Buddhist order, Fo Guang Shan, którego misją jest propagowanie buddyzmu na całym świecie.

Brama wjazdowa do świątyni Buddyjskiej w RPA
Brama wjazdowa do świątyni Nan Hua obok Johannesburga

Widok na świątynię
Widok na świątynię Nan Hua Temple w RPA

Zdjęcie Buddy
Złoty Budda

świątynia Buddyjska zdjęcia


Widok na świątynię buddyjską w RPA

Widok na świątynię buddyjską w Republice Południowej Afryki

Znak podobny do swastyki
Ciekawe co oznacza ten znak, przypominający swastykę?

Popielnica
Popielnica, ciekawe co oni palą?

Nan Hua temple

Chiński święty
Chiński rzołnierz

Friday 20 August 2010

Slumsy dla białych w RPA

Afrykanerzy w squatter camp
Dla osób, które wierzą że wszyscy biali w RPA dorobili się fortun za czasów apartheidu zamieszczam zdjęcia z farmy dla bezdomnych znajdującej się koło Pretorii.
Zmiany w prawie zatrudniania i światowy kryzys gospodarczy są powodem że coraz więcej białych afrykańczyków zmuszonych jest żyć w slumsach zwanych tutaj squatter camps.
Wprowadzony przez ANC system zatrudniania zwany Affirmative Action, zabrania zatrudniania białych. Firmy nie stosujące się do tych przepisów muszą płacić bardzo wysokie kary.
Badania wykazały że około 450 tysięcy białych z całkowitej populacji w RPA liczącej 4,5 miliona żyje na granicy ubóstwa, a 100 tysięcy nie posiada żadnych środków do życia i mieszka w miejscach dużo gorszych jak to.
Bezrobotni na farmie czytają Pismo Swięte

Na flagach widać napisy w różnych językach że słowem "Bóg".
Najwięcej flag jest w języku hebrajskim. Ciekawe dlaczego?

Bezrobotni często mieszkają w starych autobusach
Farma ta została podarowana biednym przez jednego z Afrykanerów. Mieszkający tam ludzie muszą zastosować się do przepisów. Muszą pracować na farmie przy uprawie warzyw, muszą budować dla siebie domy, sprzątać itp.
Ważne jest że biali z RPA są świadomi że jeśli nie będą sobie pomagać, zginą z głodu.
Jest to bardzo pobożny naród, dlatego widzimy że czytanie Pisma Swiętego jest tutaj bardzo ważne.

Namioty wojskowe na farmie koło Pretorii
Wielu bezdomnych mieszka w starych namiotach wojskowych. Na szczęście panuje tutaj ciepły klimat, można mieszkać w namiocie przez cały rok.

Stara Flaga Burska
Wszyscy Afrykanerzy są bardzo dumni ze swojej historii.
Na zdjęciu widoczna dawna flaga Burska.

Napisy na flagach

Dobrze widoczne napisy na flagach.

Rygorystyczne przepisy dla mieszkańców farmy
Afrykanerzy kochają się w stwarzaniu przepisów. Może pozostało im to jeszcze z czasów apartheidu.
Na zdjęciu widoczna jest łazienka dla kobiet.
Na drukowanym napisie czytamy że zabronione jest w tym miejscu palenie.
Osoby, które nie zastosują się do tego zostaną usunięci z farmy.

Ręcznie napisano żeby nie zabierać korka z wanny. Powinien on zawsze być na swoim miejscu i jest dla wygody wszystkich mieszkańców.

Domy biednych białych w RPA
To są dosyć luksusowe domy dla białych w RPA. Większość bezdomnych mieszka w blaszakach. Tutejsi cieszą się "luksusami" dzięki pomocy bogatych Afrykanerów.


Ubogie domostwa białych w RPA

Ubogie domostwa bezdomnych białych.
Cały czas wierzą w swoją siłę, dowodem tego jest flaga faszystowskiej partii AWB ze swastyką.

Swastyka na fladze AWB

Swastyka na fladze AWB.

Jesus is coming
Wygląda na to że Afrykanerzy mają tylko nadzieję w Bogu.
Wierzą że Jezus powróci na Ziemię i im pomoże.

Widok z farmy

Typowy krajobraz w okolicach Pretorii w RPA.

Niepełnosprawni
W RPA jest bardzo słaba pomoc dla ludzi niepełnosprawnych, dlatego są oni zmuszeni do życia w takich warunkach.

Rozrywka w weekendy

Biali jeszcze się nie załamali.
W weekendy jest czas na muzykę.

Więcej slumsów

Domy te wybudowane są samodzielnie w warsztacie na farmie.

Warsztat

Warsztat, gdzie bezdomni budują sobie domy.


Smutne bezdomne dzieci
Na farmie mieszka bardzo dużo dzieci.
Wielka szkoda że nie będą one miały szansy do życia w lepszych warunkach.

Burska Muzyka

Taniec w weekendy

Sunday 8 August 2010

Kontynuacja, wędrówka wśród olbrzymów w Parku Narodowym Krugera

Drzewo Baobab w Północnym Parku Krugera
Następną wielką atrakcją naszej pieszej wędrówki w Parku Krugera było podziwianie łajna słoni. Christopher poinformował nas że jest to wysokiej jakości pożywienie dla młodych słoniątek. One to jedzą i dzięki temu mogą utrzymać w swoich żołądkach pożyteczne bakterie.
Nauczyliśmy się rozpoznawać odchody hieny, lwa, bawoła i wildebeest. Co tak naprawdę zaskoczyło nas, to wyglądające na pierwszy rzut oka kamienie poukładane w pewnej kolejności. Okazało się że że są to skamieliny pradawnego jaszczura, mającego ponad cztery metry długości i metr wysokości. Prawdopodobnie szczątki te są tujaj od ponad 150 milionów lat. Teraz przyglądaliśmy się dwom baobabom przy dość stromym kamienistym wzniesieniu. Są one ważnym punktem odniesienia w drodze do Makahane Kop, gdzie kiedyś mieszkał Makahane the Brute, znany ze swej brutalności. Ciężko oddychając wpinaliśmy się w górę, mijaliśmy wspaniałe drzewa ze śladami przybitych tam drewnianych bali. Prawdopodobnie używane one były do łatwiejszego dojścia do miodu.

Ludzie, którzy tutaj żyli to Vhalembethu, a wioska, którą wybudowali miała ściany z kamieni w stylu Great Zimbabwe. Strona internetowa SANParks podaje że osiedlili się oni tutaj w XVII wieku a wódz Makahane rządził tutaj w XVIII wieku. Dowiedziałem się że jego przysmakiem były orle pisklęta, dlatego wielu ludzi musiało wędrować po buszu w poszukiwaniu skalistych urwisk, na których gnieżdżą się orły. Jeśli powrócili z pustymi rękoma, mogli być brutalnie zamordowani. Testem na oddanie wodzowi było picie mleka z wymieszanym w nim gównem wodza Makahane. Jeśli w czasie picia ktoś zwymiotował, też był brutalnie zabity.
Trochę dalej zwiedziliśmy Jaskinię Hieny. Dziwiliśmy się, kto wykuł w kamieniu wizerunek dziwnego stwora w kształcie węża? W ostatni wieczór naszej wyprawy, kiedy kąpaliśmy się w rzece Levuvhu, hipopotam i cielakiem podpłynął i obserwował nas z uwagą.

Później, przy ognisku, dyskutowaliśmy o tajemnicach jakie kryje tutejszy busz. O przepowiedniach i legendach opartych na historycznych faktach.

Saturday 7 August 2010

Wędrówka wśród olbrzymów w Parku Narodowym Krugera

Początek szlaku Nyalaland Wilderness Trail w Parku Krugera
W czasie planowania wyprawy do Parku Krugera powinniśmy brać pod uwagę nasze oczekiwania.

Musimy pamiętać że w różnych częściach Parku Krugera panują inne warunki atmosferyczne, czyli rosną inne drzewa i odmienne zwierzęta. Ważne jest żeby wybrać odpowiednią metodę zwiedzania parku.

Większość polskich turystów nie zdaje sobie nawet sprawy z możliwości poznawania Parku Krugera na piechotę. Dla przykładu opiszę tutaj Nyalaland Wilderness Trail w północnym Parku Krugera.
Mamy tutaj możliwość przechadzki wśród olbrzymów, czyli spotkamy ogromne drzewa i wielkie, niebezpieczne zwierzęta.
Nasza przygoda rozpoczyna się w Punda Maria, najbardziej wysuniętym na północ kempingu w Parku Narodowym Krugera. Spotkaliśmy tam naszych dwóch, wysoko doświadczonych przewodników, tropicieli. Razem pojechaliśmy samochodem 4X4 przez piaszczystą sawannę i zagajniki drzew mopane do kempingu pod olbrzymim drzewem baobab na brzegu rzeczki Madzaringwe. Jadąc drogą z napisem
Zakaz Wjazdu
wydało nam się że jesteśmy w pewnym sensie uprzywilejowani że możemy zobaczyć miejsca o których nawet nie może marzyć przeciętny turysta. Po drodze zobaczyliśmy lamparta wygrzewającego się na termitierze, kilka niali, żyrafy, zebry i słonie. Wieczorem odpoczywaliśmy przy ognisku, przy dużej ilości piwa. Christopher, nasz przewodnik opowiadał nam o zaletach Nyalaland Wilderness Trail.
Możecie jeździć godzinami po parku i zobaczyć wszystkie zwierzęta, ale nigdy nie zobaczycie bardzo specjalnych detali jakie możecie zobaczyć w czasie pieszej wędrówki.


W późniejszym etapie naszej przygody okazało się że miał dużo racji. Nie tylko zobaczyliśmy ogromne zwierzęta, ale też mieliśmy okazję do dokładnego obejrzenia domów termitów, pajęczyn pająków, roślin używanych w lokalnej medycynie. Poznaliśmy też legendy i przesądy tutejszej ludności.
Nyalaland to kraj baobabów. Idąc na piechotę pomiędzy odwróconymi do góry nogami drzewami swoim szóstym zmysłem odczuwasz obecność przodków, żyjących tutaj od tysięcy lat. Panuje tutaj wspaniała wyniosłość i spokój. Dotykaliśmy ciepłe pnie baobabów i staraliśmy się je uściskać.
Ich łacińska nazwa, Adansonia digitata pochodzi od francuskiego botanika Michaela Adansona.
Digitata to z powodu liści mających kształt jak otwarta ludzka dłoń
, wyjaśnił nam Christopher, przykładając ucho do grubego pnia baobabu. Słuchajcie duchów przodków starających się przekazać nam ważną wiadomość. Mówią że jeśli zerwiemy kwiat z tego drzewa, zostaniemy pożarci przez lwa, ale jeśli napijemy się eliksiru w którym moczone były owoce, będziemy odporni na krokodyle.
Baobaby posiadają jeszcze wiele innych tajemnych mocy. Dowiedzieliśmy się że jeśli urodzi ci się dziecko z niedowagą, powinieneś odciąć gałęzie ze wschodniej i zachodniej strony. Zrobić z nich wywar i w tym kąpać ostrożnie dziecko, żeby nie zamoczyć głowy, może przecież mieć za dużą głowę. Szliśmy w zamyśleniu przez tą magiczną krainę, podziwiając napotkane małe i duże ciekawostki.
Christopher podniósł do góry połamaną skorupę żółwia.
Nigdy nie podnoś do góry żółwi, ponieważ będą one sikały, co w czasie suszy może być powodem ich śmierci z powodu odwodnienia.


To jest pierwszy część relacji z Nyalaland Wilderness Trail. Druga część za parę dni.

Malaria, największa zachorowalność w Afryce

Komar roznoszący malarię
Najbardziej malaryczne miasto na świecie znajduje się w Ugandzie. Żeby tam dojechać musisz kierować się na północ od Kampalli, przejechać przez rzekę Victoria Nile. Przed kempem uchodźców ojennych musisz skręcić w na wschąd do jeziora Kwania. Inne jeziora Afrykańskie znane są z piaszczastych słodkowodnych plaży i chłodnych wieczorów, ale Kwania jest inne. Bardziej przypomina gigantyczne mokradła. Płytkie, pełne krokodyli, przerośnięte liliami wodnymi, papirusem i hiacyntami. Jest to ulubione miejsce dla pierwotniaka malarii. Zielone fiordy przeplatane są małymi jeziorkami, wyglądającymi z samolotu jak ości rybne. W tym idealnym środowisku wylęgają się komary z gatunku Anopheles Funestus, który żywi się głównie krwią ludzką z apetytem dorownującym wampirom.

Pobliskie miasteczko Apac to nic innego jak ogromne zapasy świeżej krwi. Nie do uwierzenia, ale każdy komar funestus gryzie ludzkie ciało aż 190 razy w ciągu jednej nocy. Przeciętny mieszkaniec tych terenów jest ugryziony dziesiątki tysięcy razy rocznie włącznie z 1586 ugryzieniami (cztery dziennie) zawierającymi malarię.

Apac to bardzo ponure miejsce, wygląda jakby jedynym powodem jego istnienia były choroby i śmierć. Odnosi się odczucie że przybywa się w mieście zombies. Tylko na jednej ulicy znajduje się 12 przychodni lekarskich, 10 aptek i szkoła dla pielęgniarek w budynku bez okien. W dodatku żyje tutaj wielu ludzi z uszkodzeniem mózgu z powodu przebytej malarii w dzieciństwie.

Statystyki miasta wyglądają strasznie. Apac liczy 515000 mieszkańców. W okresie pomiędzy lipcem 2008 i lipcem 2009 aż 124538 osób było leczonych na malarię. Oznacza to 2 tys. do 3 tys. chorych tygodniowo plus liczba ta wzrasta do 5000 w czasie pory deszczowej. Połowa wszystkich chorych to dzieci poniżej piątego roku życia.
Absurdalne prawo zabrania wysuszenia bagien, oznacza to że mokradła te są ważniejsze niż życie ludzkie. Pryskanie domów pestycydami też jest zabronione, pomimo że w roku 2008 dzięki temu udało się zmniejszyć zachorowalność o połowę. Dlaczego? Z powodu sprzeciwu lokalnych farmerów bawełny dostarczających cenny surowiec dla Nike, HandM i Walmarts Baby George.

Uprawy bez chemikalii to totalny absurd w tej części świata, może dobre jest to dla krajów zachodnich. Powiedzmy że dzieci afrykańskie umierają żeby inne dzieci mogły ubierać się w organiczne ubrania.